Wojna pokojowa. Część pierwsza. Rosja versus Niemcy.
Żyjemy w świecie, w którym zatarła się granica między wojną a pokojem. Albo raczej w ogóle przestała istnieć. Wojną dziś jest wszystko. Poważni gracze mają dość instrumentów, by doprowadzić swoich wrogów do upadku „pokojowo”, samemu nie ryzykując, że im bomba spadnie na głowę. Niekiedy ofiara „pokojowego” ataku dowiaduje się o nim po wielu dekadach, kiedy jest już za późno na obronę lub kontratak, bo leży już na łopatkach. Czasem nie dowiaduje się nigdy.
Co jest potrzebne do skutecznego prowadzenia wojny „pokojowej”? Trzy rzeczy: (i) sprawne i skuteczne kierownictwo, (ii) elementarna spójność społeczna oraz (iii) determinacja. Tej ostatniej brakuje w szczególności Stanom Zjednoczonym, które przyzwyczaiły się do posiadania tak potężnej przewagi militarnej, że nigdy nie czuły potrzeby, ani nawet nie wpadły na pomysł niszczenia swych wrogów pokojowo, choć środków ku temu by im nie brakowało.
Wojna „pokojowa” nie musi prowadzić do zniszczenia wroga. Równie dobrze można go po prostu przeciągnąć na swoją stronę, stosując odpowiednie techniki. Tak zrobił ZSRS (potem Rosja) inwestując miliardy dolarów w przekonanie niemieckiej klasy politycznej i całego społeczeństwa, że Niemcy muszą popierać Rosję i grać na nią, bo dzięki temu będą bezpieczne, bogate, zdominują inne kraje i zbawią świat. To doskonały przykład, bo pokazuje, jak ważne jest rozpoznanie słabości przeciwnika. A Niemcy mają cztery słabości. Po pierwsze, strach przed powtórzeniem straszliwego lania, jakie dostali od Rosjan w latach 1943-50 (w tym milionów gwałtów, ogromnych zniszczeń, grabieży, mordów i wywózek na Syberię). Po drugie, swój XIX-wieczny model gospodarczy oparty na tradycyjnym przemyśle i uzależnieniu od eksportu. Po trzecie, imperializm. Po czwarte, niesamowitą podatność na różne skrajne ideologie (że wymienię tylko komunizm i nazizm).
Rosjanie te słabości doskonale rozpoznali i zajęli się metodycznie każdą z nich z osobna, przy czym posługiwali się przede wszystkim różnoraką, często wysoko uplasowaną agenturą, co bardzo ułatwiał im fakt, że mieli w ręku NRD. Agenturę umieścili w partiach politycznych (dokładnie wszystkich), biznesie, mediach i różnych ruchach społecznych (np. antyatomowych), które sami zresztą wymyślili i animowali. Po rozpowszechnieniu internetu, Rosjanie uruchomili także swoje trolle (Olgino).
1. Strach przed laniem. Rosjanie przez dekady kładli Niemcom do głów, że to USA jest agresorem, mącicielem pokoju, nieodpowiedzialnym graczem. Że amerykańskie głowice jądrowe rozmieszczone w Niemczech to zagrożenie dla samych Niemiec. Walcząc z atomem, Rosjanie piekli zresztą dwie pieczenie na jednym ogniu, przekonując Niemców (podając za przykład Czarnobyl!), że jeśli chodzi o zagrożenie, nie ma różnicy między głowicą a elektrownią jądrową. Skłaniali tym Niemców do inwestowania w energetykę opartą na paliwach kopalnych (z których ropę i gaz Niemcy importowali już w czasie Zimnej Wojny właśnie z ZSRS). Po 1991 r. Rosja cały czas dawała Niemcom do zrozumienia, że jest mocarstwem bardzo agresywnym i groźnym, ale ta agresja nigdy nie zwróci się przeciwko „przyjaciołom” – czyli lojalnym wobec niej Niemcom. Doprowadziło to do bardzo ciekawych skutków. Np. ilekroć Rosjanie napadali na jakiś kraj, w Niemczech tłumaczono to jako zrozumiałe oraz historycznie, psychologicznie i politycznie uzasadnione. Natomiast obrona (np. ukraińska w latach 2014-22) była jednoznacznie tłumaczona jako niczym nieuzasadniona i nieodpowiedzialna agresja.
2. Model gospodarczy. Już w czasach Zimnej Wojny ZSRS roztaczał przez Niemcami piękny miraż: „my jesteśmy zacofani, mamy chłonny rynek zbytu i niewyczerpane zasoby naturalne; kupujcie naszą ropę i gaz, sprzedawajcie nam produkty swojego przemysłu”. Niemieckiemu biznesowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać, a ponieważ biznes ten ma olbrzymi wpływ na politykę Niemiec, ta momentalnie stała się prosowiecka.