Niby wszyscy słyszeli o Cyrylu N. Parkinsonie, ale tak naprawdę jego twórczość jest wciąż niedoceniana.
W potocznej świadomości istnieje, praktycznie rzecz biorąc, tylko jedno z praw, niby to żartobliwych, w istocie genialnie odkrywczych, którymi opisał funkcjonowanie tej swoistej formy życia bezrozumnego, jaką jest biurokracja – to o jej stałym, równomiernym rozroście, nie mającym żadnej korelacji z zadaniami, jakie ma wypełniać. Tymczasem praw jest więcej i dają one całościowy opis zjawiska. Jest w tym jakaś logika historii: imperium brytyjskie wytworzyło chyba najbardziej tępą i bezduszną biurokrację na świecie, ale też dało światowej kulturze jej najlepszego znawcę i najlepszy opis.
Jedno z owych sławnych praw Parkinsona głosi, że urzędnik nie potrafiący rozwiązać problemu, przed jakim stanął, nigdy się do tego nie przyznaje, tylko zajmuje się jakimś innym problemem, którego rozwiązania nikt po nim nie oczekuje, alb wręcz zmyśla problem fikcyjny, po to, by go rozwiązać i móc się tym pochwalić.
Ostatnie miesiące przyniosły nam wiele realizacji tej zasady – najpierw w wykonaniu minister edukacji, potem minister zdrowia. Obie, bezradne wobec sytuacji w swych resortach i oczekiwań społecznych, uciekły w parkinsonowską biurokratyczną fikcję: pierwsza, zapowiadając zakaz zadawania dzieciom prac domowych, druga – zakaz sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych.
Skupię się na drugiej z tych spraw, bo nowa, a po troszę dlatego, że bardziej mnie dotyczy – dzieci mi już dorosły, a żebym miał wrócić kiedyś do szkoły raczej się nie zanosi (chyba, że pani minister rozwiąże problem braku chętnych do pracy w szkołach przywróceniem stalinowskiego nakazu pracy w wyuczonej specjalności; znając mental tej ekipy, jest to niewykluczone, ale wciąż mało prawdopodobne). Natomiast metafizyka może dopaść każdego, nawet w środku nocy czy nad ranem, w stopniu wykluczającym rozwiązania mniej radykalnie, niż natychmiastowe – że użyję zwrotu z anegdoty opowiadanej kiedyś przez Wojciecha Młynarskiego – „wprowadzenie do organizmu elementu magicznego”. Nie przypominam sobie wprawdzie, żebym kiedykolwiek kupował element magiczny akurat na stacji benzynowej, ale na wszelki wypadek chcę mieć taką możliwość.
I wiem, że będę miał. Przecież każdy wie, że nawet jeśli pani Leszczyna będzie rzeczywiście próbowała swoją zapowiedź zrealizować, ba, nawet jeśli naprawdę ją zrealizuje, przygotuje stosowny przepis i wprowadzi go rozporządzeniem albo przegłosuje w Sejmie i Senacie, to będzie to kolejne fikcyjne prawo, obchodzone przez wszystkich przy powszechnej aprobacie dziecinnie łatwymi sposobami. Ot, stosowny regał na stacji benzynowej zostanie wydzielony jako osobny sklep, albo jako całodobowa placówka pocztowa, biuro pośrednictwa wymiany opakowań szklanych lub cokolwiek innego. Tak, jak z innym, bliźniaczym nonsensem, jakim jest wprowadzony przez ekipę poprzednią zakaz handlu w niedzielę. Jedna z sieci specjalizujących się w obrocie magicznymi eliksirami przemianowała sprzedawców na ochroniarzy – klient obsługuje się w samoobsługowej kasie sam, a pracownik sklepu sprawdza tylko dokument poświadczający pełnoletniość. A ochroniarze w niedziele i święta pracować mogą.
1/2 👇🏻